French flag English spanish flag

Dziennik patriotów katolickich
dla reformy monetarnej Kredytu Społecznego

Moja „Solidarność" cz. 6

Napisał Anna Walentynowicz w dniu poniedziałek, 01 maj 2006.

XXV Rocznica powstania Polskiego Sierpnia

część druga - Strajk (V)

Kontynuujemy druk wspomnień Anny Walentynowicz z czasów powstania pierwszej „Solidarności", napisanych specjalnie dla naszego dwumiesięcznika. Redakcja MICHAELA składa Naszej Autorce serdeczne gratulacje z powodu przyznania jej 3. maja 2006 r. najwyższego polskiego odznaczenia - Orderu Orła Białego. Mamy nadzieję, że to uznanie dla wielkiego wkładu Anny Walentynowicz w walkę o wolność Polski będzie początkiem prawdziwych zmian, jakich oczekuje nasza Ojczyzna i zapoczątkuje dekomunizację oraz uczciwe rozliczenie całego okresu transformacji w Polsce.

Anna Walentynowicz

Mimo to, że porozumienie było podpisane, że byłam przeszczęśliwa, to ciągle się bałam, że jak to zostanie na terenie Stoczni, to my już tego nie dostaniemy. Musimy to gdzieś wywieźć. I dlatego zabierałam te koce, te rzeczy ze Stoczni, żeby znalazły się pod naszą pieczą.

Tekst porozumienia pisala sekretarka dyrektora, a Andrzej [Gwiazda] pilnował, bo jeżeli sekretarka pisze, to może tam coś zmienić. Dlatego siedział przy niej. Andrzej Gwiazda nie podpisał jednak tego porozumienia, dlatego że było tam dużo ustępstw. Nawet w 21 postulatach były ustępstwa. Dlatego jego nazwisko nie figuruje pod tym dokumentem.

Kiedy to już było napisane, poszłam z Lisem do szefostwa produkcji i tam skserowaliśmy tekst w trzech egzemplarzach. Pan, który nam to kserował, poprosił: „- Pozwólcie mi, tę jedną stronę, ostatnią, z podpisami. To takie historyczne". I myśmy pozwolili.

Potem dokumenty te trzeba było przechować. Przynieśliśmy je do Stoczni. Lis przekazał to komuś. Ten ktoś przekazał Alince [Pieńkowskiej], a ona zabrała to do przechowania. Gdyby ktoś chciał odtworzyć ten dokument następnego dnia, to nie mógłby tego zrobić bez Alinki, bo nikt nie wiedział, gdzie to jest schowane. Ciągle baliśmy się, że może to nam zginąć. Kiedy następnego dnia przyjechali górnicy i hutnicy i chcieli sprawdzić, czy rzeczywiście podpisaliśmy porozumienie, to trzeba było czekać, aż Alinka skończy pracę i przyniesie dokumenty.

Dziennikarze

Po manipulacji dokonanej w telewizji w „Panoramie Gdańskiej" przez panią Jaworską, wyprosiliśmy ze Stoczni wszystkich dziennikarzy, a szczególnie nie wpuszczaliśmy dziennikarzy polskich. Natomiast zagraniczni mieli wejście, bo jednak podawali prawdziwe informacje. Mimo to, był taki okres, w którym nie wpuszczano nikogo. Przyjechał wtedy dziennikarz szwedzki i nie chciano go wpuścić na bramę. Był z aparatem fotograficznym. Powstało tam jakieś zamieszanie. Pobiegłam w stronę bramy, żeby zobaczyć, co się tam dzieje. A on zaczął krzyczeć: „-Walentynowicz! Walentynowicz!" Chciał rozmawiać z Walentynowicz, a robotnicy pilnujący bramy nie. rozumieli. Nie wiem o co poszło: czy nie chciał oddać aparatu, czy co innego? W każdym razie on już leżał na ziemi i wlekli go do wartowni. Dlatego powstało to zamieszanie. Dopiero tam znalazł się jakiś tłumacz, który powiedział, że ten dziennikarz jest ze Szwecji i że chciał rozmawiać z Anna Walentynowicz. Wtedy go uwolniłam, zabrałam do sali BHP i potem udzieliłam wywiadu.

W przerwie rozmów z komisją rządową, udzielałam wywiadu. Był to mój pierwszy taki wywiad. Wtedy nie wiedziałam, co to znaczy wywiad i jak to się robi. Ustawiono fotel, na którym usiadłam. Ze wszystkich stron zostałam otoczona nacelowanymi na mnie mikrofonami. Zadawali mi pytania na mój temat: dlaczego wyrzucili mnie z pracy, co robiłam potem? Trwało to dosyć długo. Borusewicz stał z boku i po skończonym wywiadzie podszedł do mnie z gratulacjami i powiedział: „-Świetnie to pani robiła. Tak, jakby pani nic innego w życiu nie robiła, tylko udzielała wywiadów".

Byli tam dziennikarze radiowi i dziennikarze z kilku stacji telewizyjnych. Ale robotnicy zabierali im kasety z nagraniami, żeby ich nie wywozić poza Stocznię. Jeden z dziennikarzy przyjechał na początku strajku z Norwegii. Przysłał mi potem egzemplarz gazety, w której pracował, gdzie zamieszczono moje zdjęcie, jak śpię skulona i przykryta swetrem na fotelu. Śniło mi się, że jest wichura, a ja leżę pod jakimś drzewem. To drzewo trzeszczy i zaraz się zwali. Wystraszona obudziłam się. Zobaczyłam stojącego nade mną przeogromnego, wysokiego mężczyznę z aparatem, ciągle pstrykającego zdjęcia. To trzeszczenie migawki, to było to drzewo trzeszczące w moim śnie, które już miało się na mnie zwalić. I nieprzyjemnie się do niego odezwałam: „-Nie ma pan nic innego do roboty i nie pozwala pan mi się nawet przez tę godzinę przespać". Okazało się, że to właśnie on sfotografował mnie taką skuloną, ale już wtedy nie pozwolono mu więcej przyjechać, bo dobrze o mnie pisał. Zadzwonił do jednego stoczniowca, który znał język norweski i poprosił go, żebym odpowiedziała na kilka pytań. Mówił, że zapłaci mi sto dolarów, żebym tylko odpowiedziała, bo on nie może przyjechać do Polski. Myślałam, że to była jakaś prowokacja, bo w grę wchodzą pieniądze i odmówiłam.

Godnie, czy nie

Potem, kiedy odbywał się sąd nade mną, pod pretekstem, że niegodnie reprezentuję Związek Zawodowy „Solidarność" i żeby mnie z niego wyrzucić (zaczęło się to w styczniu 1981 r.), ten człowiek (stoczniowiec) zeznawał niby przeciwko mnie. Z tego, co zeznał mogłam być tylko zadowolona. Na czym miało polegać to, że niegodnie reprezentuję Związek? Norweg zwrócił się do niego, żebym udzieliła wywiadu za jego pośrednictwem, a on to miał przetłumaczyć. Chciał mi zapłacić sto dolarów i ja odmówiłam. To tylko się cieszyć. Na czym polegało to godne, czy niegodne reprezentowanie Związku, nikt nie dochodził. Trzeba było się czegoś czepić. Wałęsa opowiada teraz, że ja wyrządziłam więcej szkody „Solidarności", niż cała Służba Bezpieczeństwa. Przeszkodziłam jemu i całej Służbie, to fakt. Nie byłam nawet tego świadoma. Myśmy liczyli na to, że Wałęsa zrobi strajk, a on miał za zadanie nie dopuścić do strajku. Strajk powstał bez niego, a on go zakończył, czyli skompromitował Wolne Związki Zawodowe. Natomiast ja wraz z Aliną Pieńkowską, odbudowałyśmy strajk i to było pierwsze potknięcie Wałęsy. Nie wykonał zadania ubeckiego, za które dostał pieniądze.

Następna sprawa. Trwał strajk. Pyka wyjechał. Nikt się nie pojawiał. Nie wiedzieliśmy, co się będzie działo. Wiedzieliśmy, że nagrana była milicja i akcja „W" miała się rozpocząć o godzinie 0.00. Zawiadomiliśmy Ojca Świętego poprzez Kurię, a nam podrzucili tutaj jednego z kierowników działu kadr, pana Ireneusza Leśniaka. Kiedy podszedł do mnie, powiedziałam: „-Proszę pana, ja jestem wykończona". Był to moment, kiedy, jak słoń, który szuka miejsca, gdy ma dogorywać, szuka cmentarzyska i tam kończy żywot, ja szukałam miejsca, gdzie mogłabym się ukryć, bo umrę ze zmęczenia. I źle się czułam, bo po kuracji onkologicznej nie myślałam, że w ogóle tyle przeżyję. Szukałam takiego miejsca. Byłam na zapleczu i usłyszałam znajomy głos. Nie wiedziałam, kto to mówi, ale głos docierał do mnie, bo wszędzie było nagłośnienie. Ktoś pytał: „-Kim pan jest?",,-Wy mnie nie znacie? To szkoda." Wróciłam wtedy na salę. Przyglądałam się. On był na podium. Powiedziałam: „-Tak, ja pana znam. Ireneusz Leśniak". „-O, proszę! Pani Ania mnie zna." I wtedy zaczął mówić: „-Koledzy stoczniowcy! Dyrekcja jest z nami. Trzeba to tylko przekazać w ręce dyrekcji". W tym momencie wszyscy zaczęli bić brawo. No wreszcie puściły te nerwy, bo już nic złego nam nie grozi, ponieważ dyrekcja będzie miała pieczę nad naszym strajkiem. I już byli gotowi wszystko przekazać. Wtedy podeszłam, żeby odebrać mu mikrofon. A Florian Wiśniewski wstał i powiedział: „-Baby do garów. Do polityki się nie pchać! Twoje miejsce jest przy garach". Stałam i czekałam, aż skończy. Wszyscy bili brawo, zadowoleni, że już nic złego się nie stanie. Kiedy skończył, wzięłam mikrofon do ręki i powiedziałam: Panowie! Ja nie jestem zdolna was przekonywać, ale to jest człowiek, to jest koń trojański, który wiele szkody mi robił. To on mnie cały czas prześladował. To on podpisywał wszystkie kary, zupełnie niesłuszne. Ja nie jestem w stanie już mówić, ja mogę tylko płakać". I rzeczywiście rozpłakałam się.

Andrzej Gwiazda podszedł do mikrofonu i powiedział: „-Tak, znamy dokumenty tego pana. Najwięcej dokumentów skazujących na represje było podpisanych przez pana Leśniaka". I wtedy ludzie chcieli się rzucić na niego i mogliby go rozedrzeć żywcem. Jak można manipulować tłumem? Nie do opanowania. Wszyscy wstali, gotowi rzucić się na niego jak tygrys, a Andrzej Gwiazda powiedział: „-Niech nikt się nie rusza z miejsca. Zawołamy Wałęsę, niech go wyprowadzi za bramę, żeby mu się krzywda nie stała w Stoczni. A za bramą nie odpowiadamy za niego. Proszę zabrać przepustkę".

Wszystko to fotografowali reporterzy. Zeszłam z podestu, a Leśniaka zabrali. Znowu: tu zakończony strajk - odbudowałam. Tu, dyrekcja przejmuje strajk - zdemaskowałam, nie dopuściłam. Leśniak, kierownik działu kadr, mówił: „- Towarzyszu Gierek, przyjedźcie, czekamy na was, jak na ojca". Nikt na Gierka nie czekał. Przecież my nie prosiliśmy Gierka. Ale ten tłum cieszył się, bił brawo, bo coś się będzie działo. Bo był to moment takiego zawieszenia, było wielkie napięcie nerwowe i nie wiadomo było, czym to się skończy. Mogli nas spacyfikować, mogli bombardować, nie wiadomo było, co mogli z nami zrobić. Wytwarzali taką atmosferę nie do wytrzymania. A potem podstawili nam doradców. I tu ja byłam niewygodna, bo nikt w Stoczni nie znał Leśniaka, a ja go znałam. I nie dopuściłam.

Pomnik

Trzecia sprawa. W czasie strajku wynegocjowaliśmy budowę pomnika, co zostało podpisane w porozumieniach. Dyrektor proponował tablicę w sali BHP, a potem jakiś kamień przed tą salą. Myśmy się nie zgodzili. I to Maliszewski powiedział: „-Nie! Ma być pomnik, a nie żadna tablica. I tam, gdzie ludzie zginęli, a nie na terenie Stoczni". Chodziło o to, żeby wszyscy widzieli pomnik i też ci, którzy już nie pracują w Stoczni. Pomnik musi być na miarę tragedii. Szybko mieliśmy go zbudować.

Dyrektor zgodził się. Po skończonym strajku oddelegował ludzi, dał samochód i pomnik powstał w ciągu trzech miesięcy. W czasie strajku już mieliśmy projekt. Z początku były to cztery krzyże, ale biskup Kaczmarek uzasadniał teologicznie, że mają być trzy i my się na to zgodziliśmy. I kotwica - ukrzyżowana nadzieja. Dlatego tam nie było pasyjki, tylko kotwica - nadzieja. Budowaliśmy Pomnik Poległych Stoczniowców. Tu wszyscy dwoiliśmy się, troiliśmy, a poświęcony i odsłonięty pomnik miał być nazwany. Po-mnikiem Pojednania Narodowego. Dowiedziałam się o tym 10 grudnia 1980 r. Zadzwonił do mnie mój sąsiad, który teraz się przeniósł do Gdyni: „-Pani Aniu, niech pani coś zrobi. Pomnik ma się nazywać pomnikiem pojednania narodowego". Nie pytałam go, skąd ma tę informację. Pobiegłam najpierw do Lenarciaka, przewodniczącego budowy pomnika, kolegi Wałęsy. Lenarciak był elektrykiem, potem dostał od Wałęsy biuro i pracował przy budowie pomnika. Właściwie było to w biurze, gdzie powstał projekt - u pana Pietruszki. Lenarciak nie chciał w ogóle rozmawiać na ten temat.

Zwołałam szybko komisję zakładową. Podjęliśmy uchwałę, że pomnik musi się tak nazywać, jak brzmiało hasło wywoławcze, kiedy ludzie wpłacali pieniądze i że nie może być zmian. Z uchwałą pobiegłam do Lenarciaka, bo to było na terenie Stoczni. Lenarciak nie chciał mnie przyjąć, bo zakładał właśnie płaszcz i jechał do wojewody. Miał uzgodnić z nim program uroczystości. Potem miał w planie wyjazd do Warszawy, żeby zaprosić komisję rządową i Episkopat. My postulowaliśmy jeszcze, żeby dodatkowo załatwił program pierwszy telewizji, bo wszyscy mają prawo do oglądania tej uroczystości, a nie wszyscy mogli przyjechać.

Kiedy Lenarciak powiedział, że mnie nie przyjmie, bo się spieszy, zeszłam z nim na dół, gdzie czekali dwaj stoczniowcy: Felski i Prądzyński. Poszłam z Lenarciakiem do samochodu służbowego, który stał tuż przed budynkiem. Przebiegłam przed samochodem, żeby kierowca mi nie ruszył, i wskoczyłam z drugiej strony. Jedną nogę miałam w środku, drugą na ziemi i wtedy zdążyłam powiedzieć tym robotnikom: „-Panowie, czy któryś z was ma samochód? To proszę jechać za nami do wojewody. A jak nie, to proszę wsiadać w taksówkę na mój koszt. Potem wsiadłam do samochodu i zapytałam: „-Heniu, powiedz, czy masz jakieś naciski? Jeśli tak, to od kogo? Kto wymusza zmianę nazwy pomnika?" Heniu się nie odzywał. Natomiast koło kierowcy siedział Manderla. Był sekretarzem komitetu budowy pomnika. I odezwał się: „-Znowuż baba się wtrąca: Baba do garów, a nie do polityki. Do budowy pomnika to nie było nikogo, ale do rządzenia jesť. Odpowiedziałam: „-Tak jest. Ktoś musi rządzić, a ktoś musi robić. Przyjął pan zlecenie i wara panu od zmiany nazwy. Mógł pan nie przyjąć i nie wykonywać, ale nie zmieniać".

Przyszliśmy do wojewody. Stoczniowcy zaraz dojechali. W budynku u wojewody zastaliśmy wicepremiera Jedynaka. Komisja, to znaczy Lenarciak, Manderla i jeszcze jedna osoba usiedli po stronie wojewody, a ja po przeciwnej stronie stołu z dwoma stoczniowcami. Zaczęłam: „-Panie wojewodo, na jakiej podstawie pan zażądał zmiany nazwy pomnika? Grosza pan nie dał na budowę. Pomordowani czekali przez dziesięć lat na utrwalenie ich pamięci, a dzisiaj pan żąda zmiany nazwy?" A wojewoda odpowiedział mi: „-Pani Anno, nic nie wiem o zmianie nazwy pomnika".

Wtedy odezwał się Lenarciak: „-Napisał do mnie jeden telewidz, że ginęli nie tylko stoczniowcy, ale i inni robotnicy'. Na to odpowiedziałam: „-Przecież stoczniowiec reprezentuje robotnika". Wtedy Lenarciak: „-A poza tym zginął jeden milicjant i on nie był morderca". „-To ty dla jednego milicjanta chcesz zmienić nazwę pomnika? To ty, jako Lenarciak, buduj dla tego milicjanta pomnik tu, przed domem partii, ale nie za te pieniądze, nie w tym czasie i nie na tym miejscu". Dopiero tam na kopii u wojewody Lenarciak podpisał uchwałę. A stoczniowcy zabrali głos: „-Panie wojewodo, ten pomnik byłby pomnikiem nienawiści. My byśmy pisali smolą prawdziwą nazwę, żeby niełatwo było oczyścić, ani zamalować. Czy o to panu chodziło?" A wojewoda tłumaczył się i przekonywał, że nic o tym nie wiedział.

Ponieważ już miałam podpis Lenarciaka na kopii, że przyjmuje naszą uchwałę, wróciłam do Zarządu Regionu, a stoczniowcy do Stoczni. Trzeci raz pokrzyżowałam ubeckie plany, które miał zrealizować Wałęsa.

Po trzech dniach wrócili z Warszawy. W Gdańsku odbywało się plenum, które prowadziła Alinka. Ja siedziałam obok niej w prezydium. W pewnej chwili zobaczyłam idącego Lenarciaka. Alinka już kończyła to plenum i wtedy powiedziałam do niej: „-Alinka, nie kończ, ja pobiegnę i sprowadzę Lenarciaka, żeby od razu przekazał informację, co załatwił w Warszawie: czy będzie telewizja i kto przyjedzie?" Okazało się, że on szedł do mnie. Stanęłam naprzeciw niego: „-Heniu, załatwiłeś telewizję? To od razu przekażemy informację, póki są ludzie, żeby nie informować po tem. Są przedstawiciele z różnych zakładów pracy i oni przekażą te informacje u siebie". Na to on odpowiedział: „-To zależy. Ja przyszedłem po ciebie. Masz iść do Wałęsy".

Poszłam do Wałęsy. Tam okazało się, że nie będzie uroczystości, nie przyjedzie komisja rządowa ani Episkopat, nie będzie telewizji, bo Walentynowicz zapowiedziała strajk na 16. grudnia. Jak to się stało? Wałęsa odezwał się do mnie: „-Pani Aniu, niech pani zrezygnuje, bo inaczej panią wyrzucę". Powiedziałam: „-Wyrzuć. Wyrzuć i ja ci już teraz nie ułatwię. Do trzech razy sztuka. Nie pojechałam do Prymasa, jak nas zapraszał po skończonym strajku. Nie pojechałam na rejestrację statutu, po której działacze odwiedzali zakłady w Warszawie. Nie pojechałam do Stanów Zjednoczonych, gdzie miałam być 9. grudnia, po odbiór nagrody 30. tysięcy dolarów dla „Solidarności". I do trzech razy sztuka, a teraz już ci nie ułatwię". I wyszłam.

Po załatwieniu spraw w Warszawie Lenarciak spotkał się z Kuroniem. A spotkali się w domu u Wajdy. Byli tam: Stefan Bratkowski, Geremek, Mazowiecki i postanowili, co z tą Walentynowicz. Wałęsa zakończył strajk, a ona go odbudowała. Zdemaskowała przejęcie strajku przez dyrekcję. A teraz też nie może być pomnika pojednania? Chodziło o to, żeby władza miała prawo do tego pomnika.

No więc Walentynowicz trzeba wyeliminować. Powiemy, że zapowiedziała strajk i uroczystości nie będzie. Kuroń zadzwonił do Gdańska, zanim przyjechała komisja, i zapytał mnie: „-Czy to prawda, że Walentynowicz zapowiedziała strajk na 16. grudnia?" I tak wprawił w ruch machinę plotki. Uroczystość miała się nie odbyć, chyba że Wałęsa zaświadczyłby swoim autorytetem, że Walentynowicz nie jest już w „Solidarności", wtedy komisja rządowa przyjedzie. A to wszystko były ich wymysły.

Ani komisja rządowa, ani Episkopat nic o tym nie wiedzieli i przyjechali. Mnie nie wyrzucili. Uroczystość się odbyła, tylko ja nie miałam już prawa uczestniczyć we Mszy św. Mało tego, że nie mogłam być w gronie osób honorowych, ale nie mogłam nawet przystąpić do komunii św. podczas Mszy. Natomiast pod pomnikiem byli wszyscy, łącznie z mordercami z 1970 roku, łącznie z komendantem milicji Andrzejewskim.

Stoczniowcy tak podali sobie ręce, jak ZOMOwcy na krzyż trzymali siebie za pas, żeby zrobić mur. Otoczyli mnie i nie mogłam dojść do komunii. Kęsik zapytał mnie: „-Co, ty nie byłaś u komunii?" „-Nie, bo nie dopuścili mnie". „-Jak to? Kto cię nie dopuścił?" „-Stoczniowcy. Zrobili taki mur'. „-Co to znaczy?!" I wziął mnie pod rękę i poprowadził. Rozerwał ten ich łańcuch i poszłam. Jednak już chowali cyborium. Biskup Kaczmarek powiedział: „-Pani Anno, szkoda, że pani nie zgłosiła". „-Ekscelencjo, nic się nie stało. W świątyni też można przyjąć komunię". I wycofałam się.

Chciałam dojść do tego, skąd się wzięły plotki o przygotowywanym przeze mnie strajku. Zapytałam of to Kuronia. „-Kowalewski napisał w Łodzi karteczkę". Po uroczystości pojechałam do Łodzi i odszukałam Kowalewskiego. Zapytałam, czy ma karteczkę. „-Nie, ja nic nie pisałem". Odsyłali mnie od jednego do drugiego i do niczego nie doszłam. A jednak okazało się, że to oni sami postanowili: Kuroń z Bratkowskim i Geremkiem u Wajdy w domu.

(cdn)

Anna Walentynowicz

O autorze

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com