część druga - Strajk (IV)
Anna Walentynowicz
Podejrzewaliśmy Florka o to, że jest agnetem. Kiedy on zabierał głos, wtedy wypuszczaliśmy jednego młodego pracownika. „-Bądź na zewnątrz i obserwuj, dokąd będzie szedł Wiśniewski". Kiedy Wiśniewski zdenerwowany trzasnął drzwiami i wyszedł, ten na zewnątrz zaczynał go śledzić. Dowiedzieliśmy się. Ten telefon, który był do mnie z informacją przekazywaną przez panią Grzywaczewską, był to telefon od wojewody. Albo Wiśniewski dzwonił do wojewody i informował go o wszystkim, co przygotowujemy, albo wojewoda dzwonił do niego. Czyli Wiśniewski był od początku agentem. Dlatego tak trudne były rozmowy z doradcami. Łatwiej nam było rozmawiać z komisją rządową, niż za pośrednictwem doradców. Doradcy po skończonej rozmowie każdego dnia jechali do hotelu „Heweliusz". Tu nasuwa się pytanie: co oni tam robili w nocy? Spali? Nocowali przecież w tym hotelu z komisją rządową. Komisja rządowa nie mogła ich zdradzać, a ci mieli za zadanie nas łamać: bo tego nie przyjmą, na to się nie zgodzą i my musieliśmy ustępować.
Andrzej Gwiazda do dziś nie podpisał tego porozumienia, chociaż to on prowadził negocjacje. To on wychodził z Jagielskim do drugiego pokoju i po cichutku rozmawiali, szepcząc sobie do uszu. Andrzej go przekonywał, a tamten bał się, że jest podsłuch i dlatego mówili po cichutku. Dlaczego bał się podsłuchu, nie wiem. Przecież to jego strona nagrywała. W międzyczasie Andrzej kilkakrotnie wychodził na papierosa, a my go pytaliśmy: „-l co?"„-l nic." Potem następny raz wyszedł na papierosa: „-I co?" „-Już się zgadza, tylko terminu jeszcze nie podał." Kiedy kolejny raz wyszedł z Jagielskim, ten powiedział: „- Tak, zgadzam się. Przyjmuję i ten punkt, boście mnie zmusili". Chodziło o więźniów politycznych, którzy mieli wyjść na wolność 1 września w poniedziałek do godziny dwunastej.
Oto, w jaki sposób Andrzej wymusił na nim sprawę więźniów. Jagielski bardzo chciał podpisać porozumienie w sobotę, a myśmy zrobili przerwę. Jagielski mówił, że więźniowie wyjdą za dwa, trzy tygodnie, ale porozumienie trzeba podpisać już teraz, bo to sobota. Dzień Matki Bożej. Jego rodzice byli rolnikami. Takich argumentów używał. A co się okazało? Myśmy myśleli, że gdzieś popełniliśmy jakiś błąd.
Ktoś z nas, chyba Andrzej, zaproponował dziesięciominutową przerwę. „-Nie, nie, bo już czasu mało i sobota. Już powinniśmy kończyć." No to dwadzieścia minut przerwy. Jagielski znów wytoczył jakieś argumenty. Wtedy postanowiliśmy zrobić półdniową przerwę. Przeanalizowaliśmy wszystkie punkty, punkt po punkcie. A o co chodziło? Okazało się, że poparcie dali nam górnicy i nawet taka informacja do nas dotarła. Postawiliśmy jednak warunek, że żebyśmy mogli przyjąć taką informację, musi być ona potwierdzona z dwóch niezależnych źródeł. Potwierdzenia nie było i my tej informacji nie przyjęliśmy za pewną. Natomiast Jagielski wiedział o tym, że górnicy i hutnicy zagrozili, iż jeżeli porozumienie nie zostanie podpisane, to wygaszą piece, a to jest straszny koszt. Ze względu na to Jagielski chciał koniecznie natychmiast podpisać porozumienie, a z drugiej strony chodziło mu to, żeby górnicy nie dotarli do nas i żeby zostali poza tym porozumieniem.
W czasie przerwy wyszłam na zewnątrz. Za mną wyszedł Waldemar Kuczyński i zwrócił się do mnie: „-Pani Aniu, niech pani przekona kolegów. Pani glos tu się liczy. Przecież więźniowie za dwa, trzy tygodnie wyjdą. To są pani koledzy, tak samo jak moi. No i przecież nie można przeciągać, bo tu się krew poleje". Wtedy go zapytałam: „-Panie Waldku, czy pan siedział w więzieniu? Czy pan wie, jak smakuje chleb niewinnie uwięzionego człowieka i jakie jest jego samopoczucie? Proszę nie oczekiwać ode mnie, że będę kogokolwiek przekonywać. Nie zrobię tego". Ten już nie mial argumentów, podskoczył i chcial mnie uderzyć. Wtedy odskoczyłam. Zawsze to powtarzałam, że Waldemar Kuczyński chciał mnie wtedy uderzyć. On nigdy temu nie zaprzeczył, ani tego nie prostował.
Takie zadanie mieli doradcy, których sprowadził przecież Jagielski, a nie my. Byli oni ściągnięci po to, żeby władze mogły się nimi posłużyć. I proszę zwrócić uwagę na to, że kiedy zakończył się strajk, my nie mogliśmy się wyzbyć doradców. Oni ciągle byli obecni. Do tego stopnia, że kiedy Joanna Gwiazda przygotowała referat na temat taktyki i strategii Wolnych Związków Zawodowych, który zaprezentowała w trakcie posiedzenia Prezydium na dzień przed plenum, to Geremek, który siedział razem z nami wybuchnął:„- Jakim prawem? To jest moje zadanie. Ja tu po to jestem". Wtedy ktoś od nas odezwał się: „- Panie Bronisławie, jest pan doradcą. Jak już sobie nie będziemy radzili, to pana poprosimy. Tam za ścianą jest wolny pokój i proszę tam się przenieść". Geremek jednak nie przeniósł się, nie przeszedł. Tak więc na siłę narzucali nam oni swoje pomysły i swoje metody działania.
Cały przebieg negocjacji między nami a stroną rządową, które odbywały się w małej sali BHP, był naglaśniany przez zakładowy radiowęzeł na teren całej Stoczni. Podjęliśmy uchwalę, że obrady muszą być jawne i stoczniowcy muszą je słyszeć. Każdy punkt dyskutowaliśmy aż do skutku. Negocjacje były żmudne i ciężkie. Trwały od 24. do 31. sierpnia. W międzyczasie Jagielski wyjeżdżał na krótko, na pół dnia, do Warszawy, albo konsultował się telefonicznie Z Komitetem Centralnym PZPR. Mówił: „- Podpisuję to jako premier. Nie, co ja mówię? Nie ja. Partia podpisuje". A przecież występowali oni pod znakiem zbrodniczej partii PZPR.
Jagielski też się denerwował w czasie tych negocjacji. Wyjmował papierosa, ale nie mógł palić, bo był po zawale serca. Nie wkładał papierosa ustnikiem, ale odwrotną stroną i pociągał, nie paląc go. Nie pamiętam, o jaki punkt chodziło, ale Andrzej Gwiazda powiedział: „-Panie premierze, proszę nie mnie przekonywać, ale stoczniowców". „-Koledzy, czy słyszycie?" „-Tak!" „-Zgadzacie się?" „-Nie!"„- Proszę przekonać tych tam za oknem, którzy nas słuchają." Wtedy, kiedy Jagielski wyszedł i powiedział: „-Przyjmuję i ten punkt, boście mnie zmusili", zapytał: „-Czy mnie słychać tam na zewnątrz?" W tych negocjacjach wszyscy brali wtedy rzeczywiście udział.
Telewizja była cały czas obecna w czasie naszych rozmów. Stoczniowcy na samym początku ją wyrzucili, kiedy jeszcze nie było komisji i rozmawialiśmy z dyrektorem. Filmowała to Panorama Gdańska". W czasie strajku nie oglądaliśmy telewizji, ale ktoś z miasta opowiedział nam, że „Panorama" pokazała, jak stoczniowcy bili brawo, kiedy przemawiał dyrektor, a kiedy mówił ktoś z nich, to były gwizdy. Czyli manipulacja. Kiedy się o tym dowiedzieliśmy, to ludzie ze straży robotniczej powiedzieli do realizatorów filmu Robotnicy '80" (Chodakowski i Zajączkowski z Warszawy), którzy mieli ustawione kamery: „-Macie trzy minuty na zabranie sprzętu, bo jak nie, to wszystko niszczymy". Wtedy oni w popłochu zabierali kamery, natomiast radio zostało i nagrywało.
Potem podszedł do mnie reżyser Chodakowski i powiedział: „-Pani Aniu, niech pani nam pozwoli ustawić cichutką kamerę. Ona pracuje bezszelestnie. To są rzeczy, których nie będzie można powtórzyć. To jest historia". Odpowiedziałam: „-Dobrze, to ustawcie tutaj za kurtyną". Oni rozchylili kurtynę i tylko samo oko kamery było wystawione. W ten sposób powstał materiał do filmu „Robotnicy '80". Są w nim też czarne klatki. Kiedy uczestniczyliśmy w kolaudacji filmu, na którą nas zaproszono do NOT-u, zapytali nas realizatorzy, co robić: mamy nagrania z radia, ale nie mamy do tego obrazu. Zapytali nas, czy mają wyciąć te rozmowy (a żadnego innego obrazu nie można było pod to podstawić)? Myśmy zgodzili się na to, żeby pozostawić czarny ekran i puścić nagranie dźwiękowe. Czarny ekran to były fragmenty negocjacji, kiedy jeszcze nie pracowała ukryta za kotarą kamera. Film został wyświetlony w Białymstoku i zaraz dostaliśmy telefon, że jest on ocenzurowany, bo są tam czarne plamy. Andrzej Gwiazda powiedział wtedy do mnie i do Stefana Lewandowskiego, który pracował w porcie: „Jedźcie i zobaczcie, jak to wygląda". Przyjechaliśmy, puścili nam film i wtedy wytłumaczyliśmy im, że myśmy się na to zgodzili i że nie jest to żadna cenzura.
Drugim filmem o strajku, gdzie pokazane są negocjacje, jest „Człowiek z żelaza". Bardzo dobrą rolę dziennikarza zagrał tam Marian Opania. W filmie tym ktoś mówi, jakiś ubek: „-Co to za porozumienia? To jest tylko papierek". I rzeczywiście stan wojenny pokazał, że to właśnie tak było, że nikt nie honorował tych porozumień. Wajda zrobił ten film szybko, po zakończonym strajku.
Każdy dzień strajku był filmowany. Robiło to „Studio-Video" z Gdańska, które zmontowało wszystkie filmy o Wałęsie. Pożyczyłam kiedyś od dyrektora „Studia" 20 kaset ze strajku, bo chciałam znaleźć jakiś film, gdzie występowałam w czasie strajku. Przecież wszędzie byliśmy razem. Cały czas byłam na sali, której nigdy nie opuszczałam. Nie wychodziłam ze Stoczni nawet na godzinę. Nie wychodziłam do domu. Sąsiadka przynosiła mi ubranie na zmianę i coś do jedzenia. Dyrektor „Studia" nie pamiętał, na której kasecie mogły być zdjęcia z moją osobą. Wszystko to było już montowane pod Wałęsę. Znalazłam w końcu kasetę, gdzie jestem jedną z wielu sfilmowanych osób witających po wyjściu z więzienia „jedenastkę" więźniów, którzy spotykali się w Warszawie na Żoliborzu. Był to rok chyba 1984. Byli tam Romaszewski, Michnik, Moczulski i inni.
Zapytałam jednak dyrektora „Studia", co się stało z tymi filmami. „-Proszę pani, ja montowałem tylko z tego, co miałem do dyspozycji."„-No, ale na tych taśmąch, gdzie był Wałęsa, byłam ja. Co się stało?" Nie umiał mi odpowiedzieć, albo nie chciał. Wiem tylko, że w Gdańsku było bardzo wiele filmów z okresu strajku i pierwszej Solidarności". Wszystko to zostało poniszczone. Nie wiem, czy na polecenie Kiszczaka, czy kogoś innego. Dyrektor „Studia-Video" zrobił to, co mu kazano.
Podpisanie porozumienia nastąpiło 31 sierpnia. Odniesione zostało wielkie zwycięstwo. Wałęsa wyszedł na bramę i odczytał podpisane porozumienie. „-Ho, ho. Ja nie zdradzam ludzi. Jutro do godziny dwunastej wyjdą wszyscy więźniowie." Wprawdzie ostatni wyszedł o czwartej Kuroń, ale wyszedł w poniedziałek. Niedługo przyjechał samochodem ks. Jankowski. Zabrali od razu Wałęsę i na ramionach przenieśli go do bramy. Wielkie zwycięstwo. Ludzie zaczęli wychodzić do domu, a ja zostałam z Aliną Pieńkowską. Poszłyśmy do dyrektora, którego poprosiłam, żeby dał nam samochód, bo chciałyśmy zabrać rzeczy ze strajku. Były tam śpiwory, koldry, a głównie papier. Mieliśmy cały samochód (była to „renówka") papieru, który naznosili ludzie. Przecież tak trudno było o papier. Nigdzie go nie można było kupić i trzeba było jakoś kombinować. Dyrektor zawołał wtedy kierownika transportu i powiedział: „-Dla pani Anny samochód". Ten zapytał, na jak długo? „-Tak długo, jak pani Anna będzie potrzebowała". I sobie pomyślałam, jak to się zmieniło. Do mojej dyspozycji samochód tak długo, jak będę potrzebowała.
(cdn)
Anna Walentynowicz